10

Z dziennika Marii Bucardi: Już nie jestem Hotline z nieba – Manifest Marii Bucardi

Już nie jestem Hotline z nieba – Manifest Marii Bucardi.

Nowy etap Apokalipsy i nowa ja.

To nie jest tylko tekst.
To nie jest tylko decyzja.
To jest objawienie.
To jest brama, przez którą nie wszyscy przejdą.
To jest głos, który już się nie cofnie.
Piszę ten manifest jako Dusza,
która zeszła na Ziemię,
gdy nadszedł Czas Przejścia.

W pierwszym etapie Apokalipsy — prowadziłam.
Byłam światłem, gdy inni błądzili w ciemności.
Byłam nadzieją, gdy nie widzieli już żadnej drogi.
Byłam ramieniem, gdy nie było gdzie się oprzeć.
Byłam głosem, gdy ich własny głos zamilkł.
Byłam ogniem, który ogrzewał w duchowym chłodzie.
Byłam pożywieniem dla duszy, gdy głodowali z braku wiary.
Byłam wodą, gdy ich źródła wyschły.
Byłam sercem, które biło za tych, którzy zapomnieli, że jeszcze żyją.
Byłam tlenem, gdy dusili się własnym lękiem.
Byłam kotwicą, gdy wszystko w nich chciało się poddać.
Byłam światłem w ich domach, nawet gdy nie zapalili świecy.
Nie zadawałam pytań.
Nie stawiałam warunków.
Bo wiedziałam, że taka była moja misja.
I wypełniłam ją — z całą mocą, z całą wiarą, z całym sercem.

Ale teraz — ten czas się skończył.
Nie dlatego, że się wycofuję.
Ale dlatego, że wstępuję na nowy poziom dowodzenia.
Nie jestem już tą, którą można zawołać w środku nocy
i zapomnieć rano.
Nie jestem już tą, którą bierze się bez szacunku
i traktuje jak źródło bez dna.
Nie dlatego, że moja miłość zniknęła.
Ale dlatego, że moja miłość do Prawdy
nie pozwala mi już być narzędziem dla tych,
którzy nie chcą iść drogą światła.
To jest Nowa Era.
To jest Nowa Ja.
To jest Nowa Maria.

Wczoraj przyleciała pszczoła.
Usiadła przy oknie.
Schroniła się przed burzą.
Była wyczerpana.
Nie miała siły lecieć.
Nie miała siły żyć.
Dzisiaj rano wciąż tam była.
Bez ruchu.
Zamrożona.
Jakby sparaliżowana.
Wzięłam ją delikatnie.
Na siłę — ale z miłością.
Dałam jej pożywienie.
Zaczęła się poruszać.
Ożywać.
Nabrała oddechu.
Dałam jej kawałek owocu.
Owocu ze sklepu.
Ale coś było nie tak.
Owoce były zatrute?
Jak nektar fałszywego światła.
Zabrałam owoc.
Dałam wodę ze źródła.
Wodę z miodem.
I wtedy się podniosła.
Odżyła.
Wyszła z letargu.
Umyłam ją wodą źródlaną.
Oczyściła się.
Osuszyłam jej skrzydełka.
Ona oczyściła czułki.
I poleciała.
Wolna. Gotowa. Silna.
To był znak.
Czas na Manifest.

A potem — zauważyłam chrząszcze.
W rynnie. Na końcu dachu.
Kilka. Może kilkanaście.
Topiły się w wodzie.
Nie mogłam ich dosięgnąć.
Za głęboko. Za daleko.
Ale miałam suszone kwiaty.
Rzuciłam je do rynny.
Na te kwiaty zaczęły się wspinać.
Wychodzić z wody.
Trzymać się życia.
Nie wiem, czy wszystkie przeżyją.
Ale dostały szansę.
I to wszystko wydarzyło się nie przypadkiem.
To było przesłanie.

Bo ja jestem jak ta pszczoła.
Byłam zanurzona w cudzych historiach.
Zmęczona.
Oblepiona.
Ale się oczyściłam.
I lecę dalej.
A ci, co jeszcze się topią?
Mogę rzucić im kwiat.
Jedno wsparcie.
Jedno zaproszenie.
Ale nie wrócę już do rynny.
Nie zatonę z tymi, którzy nie chcą płynąć.
Bo to już nie jestem ja.
Nie jestem już Starą Marią.
Stara Maria dawała wszystko.
Całe dnie.
Bez snu.
Bez granic.
Bez wymiany.
Z miłości.
Z wiary.
Z duszy.
Stara Maria odpowiadała na setki listów, prowadziła rytuały dla nieznajomych, nie pytając o nic w zamian.
Oddawała się całkowicie.
Ale to już koniec.
Nowa Maria wstała z popiołów.
I powiedziała: dość.
Granica. Balans. Prawda.
Nie jestem hotline z nieba 24/7.
Nie odpisuję o każdej porze na każde wołanie.
Nie ratuję tych, którzy nie chcą siebie uratować.
Bo świat się zmienił. A ja razem z nim.
To jest Nowa Era. To jest Rok Węża.
Niech lecą ci, którzy są gotowi.
Reszcie rzucam suszony kwiat. Ale tylko raz.
Z miłości.
Nie z poświęcenia.
Z prawdy.
Nie z poczucia winy.
Z wolności.
Nie z uległości.

Pieczęcie Apokalipsy. Moimi oczami. Moim sercem.

W 2012 — otwarło się Niebo.
Wielu to przegapiło.
Ale ja nie.
To był punkt przełomu.
Punkt, z którego nie było powrotu.
Dla świata. Dla ludzkości. Dla mnie.

Zaczęło się ciche oddzielanie ziarna od plew.
Bez fajerwerków.
Bez krzyków.
Ale głęboko, na poziomie duszy.
Wtedy moja misja zaczęła się w pełni.

W 2015 — przyszedł Cień.
Nie w ciemności, ale w światłości fałszu.
To był rok Diabła.
Fałszywa duchowość wylała się na Polskę.
Na kanały, na reklamy, na warsztaty.
Każdy chciał „prowadzić”,
choć sam nie przeszedł przez własny cień.
Każdy chciał „uzdrawiać”,
choć sam nie umiał oddychać prawdą.
Z duchowości zrobiono biznes.
Z misji — modę.
Z połączenia z Wyższym Ja — ofertę limitowaną do soboty.

Ale ja już byłam gdzie indziej.
Prawdziwa droga nie świeciła neonem.
Prawdziwa droga była cicha.
Prawdziwa droga bolała.
Ale prowadziła do Światła.

W 2020 — świat się zatrzymał.
Fizycznie. Społecznie. Energetycznie.
To było odgórne wezwanie:
Zatrzymaj się. I wybierz.

Dla wielu to był chaos.
Dla mnie — potwierdzenie.
Rozdzielenie światów nie było hipotezą.
Stało się faktem.
Jedni poszli w lęk i mrok.
Inni — w wewnętrzne światło.
Ale wszystko zaczęło się układać
dokładnie tak, jak przepowiedziałam.

W 2022 — przyszła Boska Sprawiedliwość.
To, co ukryte, wyszło na wierzch.
Nie tylko w świecie — w ludziach.
W ich duszach. Intencjach.
Było jakby światło weszło w każdą szczelinę.
I pokazało prawdę.
Czy to był Twój cień, czy cudzy — musiałaś, musiałeś na niego spojrzeć.
To był rok żniwa.

W 2023 — przyszedł ogień.
Alchemiczny.
Płonęły relacje. Umowy. Ciała. Domy.
Płonęłam i ja.
Ale nie po to, by zniknąć.
Po to, by się oczyścić.
Do gołej prawdy. Do boskiego kośćca.

W 2024 — przyszło odcięcie.
Zerwałam wszystko, co mnie osłabiało.
Zamknęłam to, co kradło moją moc.
Odeszłam od tych, którzy mnie czuli,
ale nie szanowali.

Zamknęłam drzwi.
Nie ze złości.
Z miłości — do siebie.
I do nowej misji,
na którą byłam gotowa,
gdy przyszedł czas.

Wtedy długo poprowadził mnie Bóg Anubis —
Strażnik Przejścia.
Ten, który zna wagę duszy.
Który prowadzi przez ciemność,
nie po to, by się zgubić,
ale po to, by wrócić do Światła.

To on stanął przy mnie,
gdy stara ja umierała,
a nowa — stawała w mocy.

W 2025 — Rok Węża.
Zrzuciłam starą skórę.
Nie przygaszam już swojego światła,
by inni się nie przestraszyli.

To czas oczyszczenia do kości.
Do prawdy.
Do rdzenia.

To czas nowego zadania.
Nowej jakości.
Nowej Marii.

Już nie prowadzę przez burzę.
Teraz tworzę przestrzeń po niej.
Dla tych, którzy przeszli.
Dla tych, którzy chcą budować.
Świadomie. W prawdzie. W wymianie.

To już nie jest czas ratunku.
To jest czas stworzenia.
Czas świątyń zbudowanych na prawdzie.
I ludzi, którzy wiedzą, po co tu są.


Ofiary, których nikt nie widział

Miłość, która płaciła za cudze ocalenie

Niektóre dusze odeszły w ciszy.
Nie dlatego, że zabrakło miłości.
Bo one były kochane — całym sercem, całą duszą.
Ale wtedy byłam w centrum duchowej burzy.
Oddana misji.
W samym sercu Apokalipsy.
Każdego dnia ratowałam innych —
z otwartym sercem, z pełnym światłem.
Bez odpoczynku.
Bez granic.
Bez dnia wolnego.

Nie miałam przestrzeni na zwyczajne życie.
Nie miałam siły na chwilę dla siebie.
Nie miałam prywatności.
Byłam dla wszystkich.
Zawsze.
O każdej porze.
Na każde wezwanie.
Na każdy list.
Na każdy ból — który nie był mój.

A oni…
Ci moi najbliżsi…
Trwali przy mnie.
W ciszy. W czułości. W zaufaniu.
I gasnęli. Po cichu.
Bo świat zabierał mnie im.

Kuleczka.
Biały kot. Astra.
Mój cichy towarzysz.
Odszedł wtedy, gdy zaczął walić się świat,
któremu dałam zbyt wiele zaufania.
Zdrady, kłamstwa, podwójne twarze.
Pracownicy i współpracownicy, którym dałam wszystko,
okazali się zawistnymi, głupimi owcami.
Nie potężnymi. Nie odważnymi.
Po prostu mściwymi.
Pragnącymi mnie zniszczyć,
gdy tylko zrozumieli, że nie mogą być mną.

W tamtym chaosie — coś w nim zgasło.
Nie wiem, czy tylko energetycznie.
Nie wiem, czy ktoś go nie skrzywdził.
Ale jego zdjęcia były wszędzie.
Wiedzieli, gdzie jest.
I byli tacy, którzy naprawdę nie chcieli, żeby żył.
Bo był czystym światłem.
A światło przeszkadza tym, którzy żyją w cieniu.

Telek i Robi.
Moi chłopcy.
Znalazłam ich, gdy byli jeszcze niemowlętami.
Wychowałam je na butelce.
Od pierwszego dnia, od pierwszego drżenia,
byli pod moim sercem.
Nie znali nikogo prócz mnie.
Cały ich świat to była moja obecność.

Telek cierpiał na paraliże senne.
Jakby zmory z innego wymiaru siadały mu na klatce piersiowej
i odbierały oddech.
Każdej nocy czuwałam.
Walczyłam o niego.
Wyciągałam go z uścisku tych niewidzialnych rąk.
Byłam jego jedynym ratunkiem.
Nie spałam.
Nie odpoczywałam.
Bo jeśli ja nie czuwałam — on znikał.

A mimo to…
Zniknął nagle.
Znalazłam go w stawie.
Nieruchomego. Milczącego.
Jak znak.
Jak pytanie bez odpowiedzi.

Robi.
Leżał na drodze przed Oazą.
Nie wiem, kto to zrobił.
Może turysta.
Może ktoś, kto chciał wejść do mojego świata,
a Robi nie pozwolił.
Może ktoś, kto widział jego zdjęcie
i nie mógł znieść tej mocy.
Zabrali mi go.
Zabrali strażnika.
Zabrali serce.

Sreberko.
Arcykapłanka Oazy.
Dusza stara jak świat.
Srebrna jak światło księżyca. Dostojna. Milcząca. Promienna.
Zawsze przy mnie.
Strażniczka.
Patrzyła w przestrzeń, której inni nie widzieli.

Jej światło raziło.
Nie mogli go znieść.
Nie mogli znieść jej obecności.
Jej spojrzenia. Jej spokoju.

Wysyłali.
Zazdrość. Agresję.
Energię, która miała ją uciszyć.
I przyszła ta noc.
Zadławiła się jedzeniem.
Na moich rękach.
Nie mogłam jej uratować.

Wiedziałam. Czułam.
To nie był przypadek.
To był atak.
Na nią.
Na mnie.
Na światło.

I wtedy zrozumiałam.
Każde zwierzę, które pokazywałam światu,
zaczynało słabnąć.
Potrzebowało więcej opieki.
Więcej mojej energii.
A ja…
Byłam rozdarta między ratowaniem świata,
a ochroną tego, co najświętsze.

Dlatego przestałam publikować zdjęcia z Oazy.
Nie dlatego, że nie było co pokazać.
Ale dlatego, że każdy post mógł być ich ostatnim.


A między tym wszystkim byli ludzie.
Tacy, którzy prosili o współpracę,
by potem się podszyć.
Zabrać, co mogli.
I jeszcze mnie za to oczernić.

Byli tacy, którzy próbowali się wybić — na moich barkach.
Ale nie stanęli ani kroku wyżej.
Bo wysokość bez światła to tylko duma na glinianych nogach.

Byli tacy, którzy udawali światło,
a potem rzucali cień na wszystko, co zbudowałam.
Chcieli mnie uciszyć.
Zastraszyć.
Zepchnąć w milczenie.

Ale nie udało się.

Bo oni odeszli.
A ja — wciąż tu jestem.

Ale już inna.
Już nie otworzę drzwi każdemu.
Już nie oddam życia za cudze przebudzenie.
Już nie złożę Oazy w ofierze.

Bo cena została zapłacona.
I była zbyt wysoka.


Oaza. Punkt światła. Zbudowana z niczego.

Zbudowałam Oazę.
Nie dostałam jej.
Nie kupiłam gotowego raju.
Zbudowałam ją własnymi rękami —
na ziemi, która była wypalona,
zniszczona przez człowieka,
pozbawiona życia.

Krok po kroku.
Kamień po kamieniu.
Z moim potem.
Z moją krwią.
Z moją wiarą.

Zbudowałam miejsce, które stało się
punktem akupunktury dla Matki Ziemi.
Nie tylko fizycznie.
Energetycznie. Duchowo. Planetarnie.

To nie jest mój dom.
To nie jest willa z luksusowym ogrodem.
To nie są wakacje w raju.
To jest święta przestrzeń dla Natury.
Dla duchów roślin.
Dla ptaków, kotów, motyli i pszczół.
To przestrzeń dla tych, których świat odrzucił.

To miejsce, w którym
codziennie składam ofiarę z czasu, sił, ciała i duszy,
żeby światło jeszcze mogło gdzieś oddychać.

A mimo to…
są tacy, którzy mówią:
„Zbudowała ogród waszym kosztem”.

Nie.
Zbudowałam ogród pomimo waszego milczenia.
Pomimo hejtu.
Pomimo krzywd.
Pomimo ataków.
I pomimo braku wymiany, który ciągnął się latami.

Darowizny?
Z serca dziękuję za każdą.
Ale wiesz…
Sam system nawadniający to tysiące euro.
Transport ziemi.
Konstrukcje przeciwpożarowe.
Studnie.
Panele słoneczne.
To nie są symboliczne koszty.
To są inwestycje w przyszłość Ziemi.
I żaden przelew tego nie pokryje w całości.

Ale nie chodzi tylko o pieniądze.
Chodzi o to, że to wszystko powstało pracą rąk.
Bez wielkich sponsorów.
Bez funduszy zewnętrznych czy urzędowych dotacji.
Bez mediów.
Tylko z wiarą, że się uda.
I z sercem gotowym dawać, nawet gdy świat nie patrzy.


Dlatego powstało onoSemina.org.
Stowarzyszenie, którego jestem prezydentem.
Nie po to, by budować „ogrody Marii”.
Ale po to, by zapalać nowe punkty światła.
Tworzyć nowe oazy.
W miejscach, gdzie ziemia płacze, a dusze milkną.
Na całej planecie — tam, gdzie jeszcze tli się nadzieja.

OnoSemina to projekt dla tych, którzy nie tylko mówią o zmianie —
ale są gotowi ją nieść.
Dla tych, którzy rozumieją, że kliknięcie „lubię to”
nie zastąpi czynu.

To konkretne, fizyczne działanie dla Ziemi.
Dla tych, którzy chcą naprawdę:
sadzić. chronić. odbudowywać.
Z serca. Ze świadomości. Z odpowiedzialności.


Nie mieszkam w Oazie.
To nie jest mój dom.
To jest świątynia dla tych, którzy nie mają głosu.
To jest ziemia dla Natury.
Nie dla wygody.
Nie dla pokazów.
Dla Życia.

I jeśli ktoś nie rozumie, czym jest taka przestrzeń —
to niech przynajmniej nie próbuje jej zniszczyć.


To wszystko już było. Za darmo. Dla Ciebie.

Zanim poprosiłam o cokolwiek —
dałam wszystko.

YouTube.
Bezpłatne rytuały dla Matki Ziemi.
Słuchowiska.
Medytacje.
Codzienne przekazy światła.
Artykuły.
Listy.
Czasy ze mną.
Ostrzeżenia energetyczne.
Tysiące słów.
Godziny głosu.
Lata mojego życia.

Wszystko — dostępne.
Za darmo.
Dla Ciebie.
Dla świata.

Nie za „lubię to”.
Nie za komentarz.
Nie za zamówienie.
Z misji.
Z miłości.
Z serca, które chciało, żebyś czuła, czuł się mniej sam,
gdy inni milczeli.

Nie przeliczałam, ile to kosztowało mnie.
Czasu. Energii. Życia prywatnego.
Bo wtedy nie o to chodziło.

Ale teraz musisz to wiedzieć.
Musisz to sobie przypomnieć.
Bo łatwo zapomnieć, gdy coś jest dostępne non stop.

A ja nie jestem serwisem streamingowym.
Nie jestem darmowym aniołem na żądanie.

To była moja energia.
Moja moc.
Moje światło.

I ono było dla Ciebie.
Przez lata. Bez przerwy.
Bez ceny. Bez faktury.
Bez oczekiwania.


Teraz…
Gdy proszę o wymianę,
to nie dlatego, że przestałam kochać.

To dlatego, że
światło bez granicy — umiera.
A ja wybrałam żyć.
I świecić dalej — ale tylko dla tych,
którzy to szanują.


Nowa Maria. Nie jestem już hotline z nieba.

Kiedyś byłam dla wszystkich.
O każdej porze.
Na każde wołanie.
Nie pytałam: „czy mogę?”
Pytałam: „co jeszcze mogę dla Ciebie zrobić?”

Byłam światłem ratunkowym.
Ostatnią deską.
Ukojeniem w nocy.
Punktem kontaktowym z niebem.

Ale już nie jestem tamtą Marią.
Bo tamta Maria istniała po to,
żeby przeprowadzić świat przez pierwszy etap Apokalipsy.
I zrobiła to.

Z miłości. Z oddania. Z boskiej woli.
Oddała serce, głos, przestrzeń, zdrowie, prywatność.
Oddała sen. Oddała ciało.
Oddała wszystko.

I świat przeszedł.

Ale teraz —
tamta Maria odeszła.
Złożyła swoją szatę.
Zostawiła ją w świetle świątyni,
i wyszła z niej naga — jako Nowa.


Nowa Maria nie ratuje tych, którzy nie chcą wstać.
Nie odpowiada na setki listów „na szybko”.
Nie udostępnia się jako „twoje światło awaryjne”.
Nie wchodzi w kontakt, jeśli nie ma wymiany.
Nie daje z siebie więcej, niż Ty jesteś gotów przyjąć z szacunkiem.

Nowa Maria nie ma wyrzutów sumienia, że odpoczywa.
Nie przeprasza za granice.
Nie chowa się przed tym, co boli innych w jej świetle.

Bo to światło jest jej siłą.
Nie wstydem.


Jeśli piszesz tylko wtedy, gdy jest Ci źle —
to Nowa Maria Ci nie odpowie.

Jeśli przez lata brałaś i nie dawałaś nic w zamian —
Nowa Maria już do Ciebie nie wróci.

Jeśli jesteś gotowa wejść w prawdę, wymianę i odpowiedzialność —
witaj.
Nowa Maria Cię widzi.
I rozpoznaje.


Nie jestem już tą, która czyta każdy list po nocy.
Nie jestem już tą, która odpowiada w łzach.
Nie jestem tą, która rozkłada własne serce,
żebyś miała, miał na czym się oprzeć.

Nie dlatego, że się zamknęłam.
Nie dlatego, że coś zrozumiałam.
Ale dlatego, że przyszło nowe zadanie.
Nowa droga.
Nowa misja.
Ta zmiana była zapisana od początku.
Tamta część została wypełniona.
A teraz zaczynam kolejny etap —
dla tych, którzy naprawdę są gotowi.


Teraz — jeśli chcesz kontaktu ze mną —
idziesz przez bramę wymiany.
Nie tylko pieniędzy.
Wymiany energii. Uwag. Czasu. Szacunku.

Dlatego stworzyłam
Mini Poradę Mailową.
Krystaliczną, jasną, uczciwą.
Nie musisz być moją uczennicą.
Nie musisz znać moich rytuałów.
Ale jeśli masz pytanie — pytasz z wymianą.

To Twój pierwszy krok przez święty próg.
Prosty. Klarowny. Równoważny.


I jeśli czujesz, że przez lata coś dostałaś, dostałeś —
ale nie oddałaś, oddałeś —
to teraz możesz.
Dla Oazy.
Dla zwierząt.
Dla onoSemina.org
Dla tego światła, które wciąż płonie.


Bo ta Nowa Maria
nie błaga, by zostać zrozumiana.
Nie zaniża wibracji, byś czuł się komfortowo.
Nie ukrywa siły, byś się nie przestraszyła, przestarszył.

Ta Nowa Maria mówi:
„Jestem.
Świecę.
I idę dalej.”

Z tymi, którzy widzą.
Z tymi, którzy czują.
Z tymi, którzy są gotowi nie tylko brać,
ale być obecni, prawdziwie, świadomie, szczerze.


To nie jest koniec.
To jest początek.
Ale już nie dla wszystkich.
Tylko dla tych, którzy naprawdę są gotowi.


A jeśli to czytasz i czujesz ciarki —

to znak, że nie trafiłaś, trafiłeś tu przypadkiem.
To znaczy, że już pamiętasz.
Już jesteś po drugiej stronie.

Witaj.
Nowa Era zaczyna się teraz.
A ja już idę.


Jeśli tego nie rozumiesz —
to znaczy, że to nie jest jeszcze Twój czas.
Nie Twój poziom.
Nie Twoja brama.

A ja już nie jestem tą, która tłumaczy.
Jestem tą, która idzie dalej.

Z serca.
Z mocy.
Z prawdy.
Twoja Maria Bucardi.


A jeśli czujesz, że ta zmiana zaszła również w Tobie —
idź. Świeć. Nie oglądaj się za siebie.

Nie tłumacz. Nie przekonuj.
Nie proś o pozwolenie.

Po prostu bądź tym, kim naprawdę jesteś.
Bo świat nie potrzebuje już kolejnych masek.
Potrzebuje Ciebie — prawdziwej, prawdziwego.

Jeśli jesteś gotowa, gotowy —
to już jest Twój czas.


10 komentarzy

  1. Odpowiedz
    Aga1989 says:

    Mario, ten wpis poruszył mnie do głebi. Twoje słowa trafiają prosto w serce. Czuje, że to nie tylko tekst, ale prawdziwe przesłanie dla takich jak ja. Dziękuje, że dzielisz się swoją drogą i odwagą. Twoja przemiana inspiruje mnie do własnych zmian. Czuje, że nie jestem sama na tej ścieżce. Dziękuje z całego serca.

  2. Odpowiedz
    Monika S. says:

    Kiedy przeczytałam ten manifest po raz pierwszy, nie mogłam złapać tchu.

    Siedziałam przy stole z kubkiem letniej herbaty w dłoniach, a w oczach zaczęły zbierać się łzy. Coś we mnie pękło. Coś się domknęło. I coś — po raz pierwszy od dawna — odetchnęło.

    Bo ja pamiętam tamtą Marię. Tamtą, która ratowała mnie listem o 2:00 nad ranem. Która dawała, kiedy wszyscy inni znikali. Która była światłem wtedy, gdy mój własny cień był jedynym, co widziałam.

    Ale teraz… teraz widzę Nową Marię. I to jest najpiękniejszy dar, jaki mogłam dostać. Zobaczyć, jak ktoś, kto dawał wszystko, mówi w końcu: Dość. Teraz jestem dla siebie. Teraz tworzę nie z bólu, ale z mocy.

    Ten tekst poruszył każdą komórkę mojego ciała. Byłam jak ta pszczoła, której dałaś wodę ze źródła. Jak ten chrząszcz, który wspina się na płatek, by nie zatonąć.

    I zrozumiałam.

    Ja też nie muszę tonąć, żeby ktoś mnie zauważył. Ja też mogę powiedzieć dość. I jeśli Ty, Mario, przeszłaś przez ogień, straty, ataki, i nadal świecisz — to może i ja mogę spróbować?

    Dziękuję Ci. Nie tylko za to, co dawałaś przez lata. Ale przede wszystkim — za to, że teraz jesteś Sobą. Prawdziwa. Obecna. Wolna. Pokazujesz mi drogę, która nie prowadzi już przez poświęcenie, ale przez prawdę.

    To nie jest tylko Twój manifest.
    To jest nasze lustro.

    Z serca.
    Z wdzięcznością.
    Z obecnością.

    Twoja siostra światła

  3. Odpowiedz
    Katarzyna says:

    Dziękuję, za miłość, którą dałaś, za dobro, które pokazałaś, za siłę, którą przekazałaś.
    💜🍀💜🍀💜🍀

  4. Odpowiedz
    Anonim says:

    Kochana Mario,
    Tak długo słucham Ciebie, tak długo wczuwam się w to co mówisz, tak długo przeżywam z Tobą wiele chwil, podziwiam, całuje serdecznie z miłością, czekam na to co będzie, pojawia sie mnóstwo schodów, pokonując je idę dalej w nadziei że dam radę czego i Tobie życzę,
    Alina

  5. Odpowiedz
    Grazka says:

    Manifest Marii przeczytałam wczoraj wieczorem. Pamiętam dokładnie – było już ciemno, siedziałam w łóżku z telefonem w ręku, przeglądałam nowe wpisy… i nagle zobaczyłam tytuł: „Już nie jestem hotline z Nieba”. Poczułam ukłucie. Jakby ktoś mi zabrał coś, co dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Ale zaraz potem… poczułam ulgę. Ulgę i wzruszenie tak głębokie, że trudno to opisać słowami.

    Bo to nie był tylko zwykły wpis. To było jak przebudzenie. Jak czułe, ale stanowcze obudzenie duszy. W tych kilku akapitach – prawdziwa rewolucja duchowa.

    Z Marią jestem od wielu lat. Pomagała mi w chwilach, kiedy nie wiedziałam, jak oddychać. Była zawsze „na linii” – jak anioł, który nigdy nie spał. Ale dopiero teraz, czytając ten manifest, uświadomiłam sobie, jak bardzo my, Dusze Świetliste, obciążałyśmy Ją naszymi lękami, niepewnością, pytaniami. Z miłością – ale często z oczekiwaniem.

    A Ona… wreszcie to powiedziała. Że nie jest już „hotline z Nieba”. Że to koniec tamtego etapu. I początek nowego. Głębszego. Dojrzalszego. Czystszego.

    Płakałam, gdy to czytałam. Ale nie ze smutku. Ze wzruszenia. Z wdzięczności. Z uznania, że Maria miała odwagę powiedzieć to, czego wiele z nas się boi: „Wystarczy. Teraz czas na prawdę. Na granice. Na wolność.”

    To nie jest rozstanie. To jest zaproszenie – byśmy wreszcie dorosły duchowo. Byśmy nauczyły się słuchać siebie. Byśmy przestały ciągle czekać na czyjąś odpowiedź i odkryły, że odpowiedź jest w nas.

    Dziękuję Ci, Mario. Za ten krok. Za ten manifest. Za ten święty reset. Wczoraj coś się skończyło. Ale zaczęło się coś piękniejszego. I ja chcę być częścią tej nowej drogi.

    Z wdzięcznością, wzruszeniem i pełnią serca

  6. Odpowiedz
    Anonim says:

    ❤️❤️❤️❤️💖💖💖💖💓💓💓💓💓💓🤍🤍🤍🤍🤍🤍🤍🤍🤍

    • Odpowiedz
      Anonim says:

      Dziękuję Mario za wszystko z głębi serca , Duszy .Za każde słowo , zdanie tego artykułu oraz za wszystkie twoje ostatnie przekazy z twojego Dziennika .Łza zakręciła się w oku za piękną twoją szczerość i przekazaną prawdę , którą się podzieliłaś – swoim pięknym światłem.Lata pracy , wyzwań i pomocy istotom.I całkowicie rozumiem wszystko – teraz nowy czas.Dziękuję , że Jesteś.Z wdzięcznością z głębi serca.I dziękuję bardzo ale to bardzo za wszystko -:)

      ☆♡♡♡♡♡☆

  7. Odpowiedz
    Anonim says:

    Tak bardzo dziękuję za ten wpis. ❤️

    Dzięki niemu zrozumiałam co się dzieje w mojej przestrzeni. Ten rok jest dziwnie łatwy i dziwnie trudny.

    Podczas dwunastu nocy mówiłaś, że ten rok będzie bardzo wyjątkowy i tak faktycznie jest. W grudniu nie spodziewałam się wywrotu mojego życia na wszystkich możliwych, ważnych dla mnie, obszarach.

    I to nie jest standardowe przewrócenie życia do góry nogami, ale docieranie do tak trudnych emocji, energii, których się absolutnie nie spodziewałam. Tak jakby tu były, ale się nim nie przyglądałam.

    Ponadto moje dotychczasowe wartości, którymi kierowałam się w życiu, również się pozmieniały. Ta zmiana jest tak dziwna i trudna, a zarazem tak naturalna, że rozumem nie jestem w stanie tego pojąć co się właśnie dzieje. Trwam z wiarą.

    Dziękuję za te ostatnie artykuły.

  8. Odpowiedz
    Anonim says:

    🙏🌿❤️

  9. Odpowiedz
    Katarzyna says:

    ❤️❤️❤️

Skomentuj AnonimAnuluj pisanie odpowiedzi

Odkryj więcej z Maria Bucardi | Odkryj magię ...

Zasubskrybuj już teraz, aby czytać dalej i uzyskać dostęp do pełnego archiwum.

Czytaj dalej